Pliki cookie zawierają wyłącznie anonimowe informacje.
Jeśli chcesz zrezygnować z korzyści, które dają Ci pliki cookie, możesz to zrobić, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Tutaj dowiesz się, jak to zrobić.
Dlaczego zarabiamy cztery razy mniej niż średnia UE – pyta Krzysztof Świątek na łamach „Tygodnika Solidarność”, po czym przedstawia dziesięć zasadniczych przyczyn sprawiających, że Polacy zarabiają tak mało.
Publicysta zauważa, że w efekcie praktycznego zaniechania narodowej polityki gospodarczej i przemysłowej po prawie 10 latach od wejścia do Unii Europejskiej okazuje się, że wspólny rynek służy przede wszystkim firmom niemieckim, francuskim czy duńskim. Jak bowiem zauważył analizując opracowanie Fundacji Pomyśl o Przyszłości:
W Polsce tworzy się tańsze i mniej stabilne miejsca pracy niż w krajach UE Polska staje się wielką montownią i centrum usługowym bez rodzimego przemysłu. Najlepiej opłacani specjaliści z działów badań i rozwoju, konstruktorzy, inżynierowie i oczywiście dyrektorzy z centrów korporacyjnych to obcokrajowcy pracujący w siedzibach firm ulokowanych poza granicami Polski (…) Polskiemu pracownikowi z centrum dystrybucji towarów płaci się dużo mniej niż zagranicznemu konstruktorowi, który dany produkt stworzył. W krajach, gdzie dominuje zatrudnienie niewymagające wysokich kwalifikacji, średnie uposażenie jest niższe.
Jednocześnie nasz potencjał innowacyjny nie jest wykorzystany przez polskie firmy, a tym samym naszą gospodarkę
Na uniwersytetach i politechnikach opracowywane są wynalazki, jednak nie ma w Polsce firm, które mogłyby zainwestować w ich produkcję. Dlatego polskie patenty są sprzedawane za granicą. Polscy specjaliści pracują w zagranicznych korporacjach i innowacyjne pomysły zgłaszają do urzędów patentowych w kraju pochodzenia koncernu. (…) Międzynarodowe koncerny, inwestując w Polsce, wykorzystują przede wszystkim tanią siłę roboczą.
Do tego nasze rynek – szczególnie hipermarkety – zalewają importowane produkty. Jak bowiem trafnie zauważa Krzysztof Świątek
zachodnie koncerny, wchodząc na nowe rynki, nawet przez 10 lat sprzedają swoje produkty poniżej kosztów. Wszystko po to, by zlikwidować lokalną konkurencję, podbić rynek w danym kraju. Mogą sobie na to pozwolić, bo dysponują większym zgromadzonym kapitałem niż firmy polskie.
W rezultacie
Polska wciąż więcej importuje niż eksportuje. Towary z importu zakupione przez polskich konsumentów dają Polsce zerowy wzrost PKB – one wspierają wzrost PKB kraju producenta i tamtejsze miejsca pracy. Towary wyprodukowane przez zagraniczne koncerny w Polsce wpływają na nasz wzrost PKB wtedy, gdy ilość wyprodukowanych w Polsce, a następnie wyeksportowanych za granicę towarów jest większa od ilości towarów sprzedanych na rynku krajowym.
To my jako konsumenci decydujemy o tym, który z krajów będzie się rozwijać i stanie się zamożniejszy i w którym będą wyższe płace. Jeśli w Polsce chcemy więcej zarabiać, większą wagę musimy przywiązywać do wydawania naszych pieniędzy. W ten sposób decydujemy o tym, gdzie będą powstawać nowe miejsca pracy i gdzie będą wyższe zarobki.
Pensje są wysokie w tych krajach, które więcej eksportują niż importują. W krajach zamożnych przychylniej (przez ulgi podatkowe, łatwiejszy dostęp do terenów pod inwestycje i infrastruktury) traktowane są przedsięwzięcia biznesowe, które przyczyniają się do rozwoju eksportu (biznes pierwotny) w porównaniu z tymi, które zajmują się importem lub dystrybucją produktów (biznes wtórny).
Dodatkowo ponosimy ogromne koszty finansowe, będące konsekwencją zadłużania się kolejnych rządów
Polska jest zadłużona na blisko 1 bln zł i płaci więcej za odsetki od długu, od krajów ocenianych jako bardziej wiarygodne. Zaciągamy długi w zagranicznych bankach. Pieniądze, które będziemy musieli oddać, wraz z odsetkami, trafią do wspólnot ekonomicznych innych państw.
Okazuje się bowiem jednocześnie, że „wspólna Europa” jest zaklęciem polityków, a nie gospodarczą rzeczywistością
Na likwidacji granic skorzystały przede wszystkim koncerny bogatych krajów starej UE, które wykorzystały już zdobytą pozycję i przewagę ekonomiczną, efekt skali i brak barier, zalewając towarami kraje nowej Unii.
Prowadzi to do upadku rodzimych firm, które nie są w stanie konkurować z europejskimi gigantami. Skutkiem jest brak miejsc pracy dla młodych i wyjazdy do krajów zamożniejszych. Ci młodzi wpływają na wzrost PKB tamtych krajów, a nie Polski.
Gorzkim podsumowaniem artykułu przedstawiającego źródła naszych niskich zarobków jest komentarz Janusza Szewczyka, głównego ekonomisty SKOK, wskazujący na historyczne analogie obecnej sytuacji ekonomicznej polskich pracowników:
Generalny gubernator Hans Frank wypowiedział prorocze słowa w okresie okupacji naszego kraju. Stwierdził, że Polacy muszą być tak biedni, by sami chcieli dobrowolnie jechać na roboty do Niemiec, bez łapanek. Te słowa mają dziś niesłychanie smutną wymowę, ale są coraz bardziej prawdziwe. Po wejściu do Unii nastąpiła harmonizacja cen, czyli wyrównanie cen w nowych krajach takich jak Polska do poziomu Austrii, Niemiec czy Holandii, ale nie nastąpiła harmonizacja płac. Polacy mieli być rezerwuarem taniej siły roboczej, pracować w zagranicznych firmach i konsumować zachodnie, importowane produkty. Ten postkolonialny model jest skutecznie realizowany od ponad 20 lat. Młodzi, bardziej aktywni i mobilni Polacy zorientowali się na czym rzecz polega i zagłosowali nogami opuszczając w liczbie prawie 2 mln naszą ojczyznę, by szukać szansy na przyszłość, na życie, na rodzinę, na mieszkanie za granicą.
Cały artykuł Krzysztofa Świątka „Dlaczego zarabiamy cztery razy mniej niż średnia UE” czytaj tutaj.
(opr. zz)
MASZ CIEKAWĄ PROPOZYCJE
NAPISZ DO NAS!