Pliki cookie zawierają wyłącznie anonimowe informacje.
Jeśli chcesz zrezygnować z korzyści, które dają Ci pliki cookie, możesz to zrobić, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Tutaj dowiesz się, jak to zrobić.
Tam, gdzie rządzący doceniają wartość dialogu społecznego, ustrojowa pozycja związków zawodowych pozostaje niezagrożona – pisze Waldemar Żyszkiewicz na łamach „Tygodnika Solidarność”. Przypominając, że kooperacja partnerów społecznych sprzyja gospodarce i wzmacnia państwo, pozostaje trwałą przesłanką działań zarówno rządów wielu państw narodowych, jak i deklarowanym celem głównych architektów integracji europejskiej.
Jednak jak zauważa autor współpraca partnerów społecznych wymaga rozsądnej równowagi, o której w Polsce trudno mówić.
Wszechobecna od dekady w krajowych mediach głównego nurtu retoryka skrajnego, by nie rzec wulgarnego, neoliberalizmu ma na opinię publiczną przemożny wpływ. Z tej perspektywy, tylko pracodawcy wnoszą coś do rozwoju gospodarki, tylko oni mają problemy, jedynie ich dotyka kryzys, natomiast organizacje związkowe, w tym zwłaszcza Solidarność, są zwykle przedstawiane jako awanturnicze grupy roszczeniowe, zdolne jedynie do ulicznych demonstracji, blokad, palenia opon, rzucania petard.
Dodajmy, że te „roszczenia” najczęściej oznaczają upominanie się o przestrzeganie prawa pracy, w tym prawa do godnego wynagrodzenia oraz przepisów Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, uznających dialog i współpracę partnerów społeczny za zasadniczy element podstawy ustroju gospodarczego naszego kraju.
Żeby jednak dialog społeczny miał sens i przynosił rzeczywiste pożytki, wszystkie jego strony powinny się szanować. Zwłaszcza tzw. partnerzy społeczni (czyli organizacje przedsiębiorców i związki zawodowe) powinni obdarzać się wzajemnym zaufaniem i dostrzegać korzyści płynące z rozsądnej kooperacji.
– Poziom zaufania między partnerami społecznymi w naszym kraju jest dziś minimalny. Dobrze to ilustruje brak kompromisu w sprawie nienadużywania umów na czas określony. Mimo prób czynionych od lat – podkreśla Barbara Surdykowska [pracownik Katedry Prawa Pracy Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego – przyp. zz]. I daje kolejny przykład, dotyczący dwóch porozumień w sprawie zagrożenia stresem i przemocą w miejscu pracy, które udało się wypracować na szczeblu unijnym. Warunkiem ich wdrożenia w państwach członkowskich jest współdziałanie związków zawodowych i organizacji przedsiębiorców.
Niestety, w Polsce zamiast porozumienia udało się podpisać jedynie wspólną deklarację.
– Ale już w konferencji prasowej, która miała poinformować opinię publiczną o dokonanych ustaleniach, szefowie organizacji pracodawców nie wzięli udziału. Dlaczego? – docieka Surdykowska. – Może chcieli uniknąć wspólnego zdjęcia z liderami związkowych central, których wygodniej im przedstawiać w mediach jako zachłannych roszczeniowców niż partnerów rzeczowego dialogu?
Prowadzi to do sytuacji, że mimo wieloletniego propagowania „europejskich wzorców” w Polsce praktycznie kompletnie nieznane są branżowe układy zbiorowe pracy, będące podstawowym rozwiązaniem z zakresu prawa pracy w praktycznie wszystkich krajach „starej Unii”
– U nas z tym jest teraz bardzo źle, praktycznie wcale takich układów się nie zawiera. Obowiązuje jeszcze tylko kilka starych układów zbiorowych pracy, które nie zostały wypowiedziane – ocenia dr Marcin Zieleniecki, ekspert biura prawnego Komisji Krajowej NSZZ Solidarność. Jego zdaniem, warunkiem poprawy tego kiepskiego stanu rzeczy pozostaje umiejętność ożywienia dialogu społecznego, który od kilku lat praktycznie w naszym kraju zamarł.
Jego ożywienie wymaga jednak zaangażowania wszystkich stron dialogu, których celem powinno być zbudowanie obywatelskiego społeczeństwa, znającego swoją wartość oraz szanującego swoje tradycji i historię.
– Tam, gdzie rządzącym naprawdę zależy na powodzeniu dialogu autonomicznego, państwo wspiera partnerów społecznych, zarówno zresztą związki zawodowe, jak i organizacje przedsiębiorców – wyjaśnia Andrzej Adamczyk [z biura zagranicznego Komisji Krajowej NSZZ Solidarność – przyp. zz]. Ekspert Solidarności tłumaczy, że rozwiązania w tym zakresie są w krajach europejskich mocno zróżnicowane. I podaje przykład francuskiego działacza związkowego na szczeblu ogólnokrajowym, któremu po przejściu na etat związkowy pensję nadal wypłaca dawny pracodawca, w tym konkretnym przypadku ministerstwo finansów.
Z kolei w Skandynawii centrale związkowe często wyręczają agendy państwa w wypłacaniu zasiłków dla bezrobotnych. I za świadczenie takiej usługi są wspierane finansowo ze środków publicznych.
– Dlaczego? Bo tam nie traktuje się istnienia związków zawodowych jako czynnika zwiększającego koszty funkcjonowania firmy. Przeciwnie, pracodawcy cenią sobie możliwość prowadzenia rozmów z trwałą, a nie powoływaną ad hoc reprezentacją pracowników. Podczas gdy u nas roli związków zawodowych wciąż się nie docenia – przekonuje Zieleniecki.
W Niemczech, które chlubią się zasadą współzarządzania, w zakładach pracy nie ma organizacji związkowych, są jednak rady zakładowe oraz stanowisko dyrektora ds. pracowniczych, którym z zasady jest osoba powoływana przez związki zawodowe.
– Taka rada zakładowa, finansowana przez pracodawcę, wybierana przez pracowników i w całości obsadzona przez związkowców, współuczestniczy w zarządzaniu prywatną firmą – mówi Adamczyk.
Nieco odmiennie wygląda to we Francji czy Belgii, gdzie podobnie wyłaniane struktury noszą miano komitetów zakładowych, ale pełnią raczej funkcję partnera ds. socjalnych.
– I nie są to wcale ciała fasadowe – zapewnia ekspert. – Wybory do komitetów zakładowych poprzedza dość intensywna kampania, a wyłoniony w głosowaniu skład daje dokładne rozeznanie o skali poparcia, jakim cieszą się poszczególne organizacje związkowe.
Współpraca i dialog partnerów społecznych szczególnego znaczenia nabierają w czasie recesji, gdyż pozwalają na wypracowanie optymalnych rozwiązań antykryzysowych. W efekcie wiele krajów UE w okresie spowolnienia gospodarczego, uruchomiło dodatkowe pieniądze na tworzenie interwencyjnych miejsc pracy. W całej Unii środki na tworzenie miejsc pracy zwiększyły się o jedną trzecią, natomiast polski rząd zablokował pieniądze Funduszu Pracy. Minister finansów w ten sposób „zaoszczędził”, ale kosztem setek tysięcy nowych bezrobotnych, których łączna liczba w naszym kraju przekracza już grubo dwa miliony.
Cały artykuł Waldemara Żyszkiewicza „Bez związków ani rusz” czytaj tutaj.
(opr. zz)
MASZ CIEKAWĄ PROPOZYCJE
NAPISZ DO NAS!